MoniaMonia

Bilety na Andamany – wyspy leżące na Oceanie Indyjskim, które terytorialne przynależne są do Indii, natomiast na mapie bliżej im do Birmy i Tajlandii – zakupiliśmy na jesień 2014 roku, czyli niecały rok przed podróżą, w jaką wyruszyliśmy w połowie sierpnia 2015.

Złożyło się tak, że wyprawa ta miała być zwieńczeniem nowego etapu naszego życia. Przedślubne zajęcia pochłonęły nas z kolei na tyle, że wstępne zapoznanie się z miejscem docelowym odkładaliśmy bardzo regularnie i jeszcze bardziej sumiennie.

W okolicach początku roku dokonaliśmy odkrycia (które specjalnie nas nie zdziwiło), że wybieramy się na indyjskie wyspy w samym sercu sezonu deszczowego, nazywanego też sezonem monsunowym. Jak będziecie mogli się przekonać z opowieści „seszelskich”, „japońskich” czy „panamskich” jest to nasza ulubiona pora :) A w zasadzie pora idealna dla naszych portfeli oraz złaknionych spokoju i braku codziennego szumu i tłumu – naszych własnych, miejskich istnień. W związku z powyższym informacja o potencjalnie często lejącej się z nieba wodzie nie zrobiła na nas żadnego wrażenia i przed wyjazdem została mentalnie wsunięta pomiędzy klapki oraz szybkoschnące ręczniki, by pozostać skrupulatnie przechowaną i nietkniętą do 3 dnia naszego pobytu na wyspach.

Zacznijmy jednak od początku – podróż poślubną rozpoczęliśmy w piątkowy poranek w Poznaniu od… zdjęcia świeżych i bijących po oczach swoim złotym blaskiem obrączek (z obawy przed potencjalnym zagubieniem). Potem czekał nas przejazd do Warszawy, skąd ruszyliśmy następnego dnia o świcie do Frankfurtu. Dalej wsiedliśmy na pokład samolotu, który z kolei dostarczył nas do ogromnego Chennai, by kolejnego dnia rano, polecieć dalej – już na upragnione wyspy. W niedzielne przedpołudnie przy pomocy naszych bladych stóp, postawiliśmy więc pierwsze kroki w wyspiarskim ośrodku administracyjnym Andamanów i (niedostępnych dla turystów) Nikobarów - Port Blair.

Na małym lotnisku czekała nas dosyć drobiazgowa procedura papierologiczna, jakiej poddani są cudzoziemcy. Po skrzętnym wypełnieniu dokumentów, weryfikacji paszportów i uzyskanych wiz otrzymaliśmy pozwolenie na pobyt, które towarzyszyło nam (w codziennym bagażu) codziennie i faktycznie było często wyciągane na prośbę urzędników, pracowników atrakcji turystycznych czy nawet w sklepie, gdzie postanowiliśmy zakupić miejscową kartę do telefonu i uzyskać dostęp do internetu (procedura nabycia tego kawałka plastiku do komórki oraz łączności ze światem kosztowała nas niezwykle dużo czasu i była jedną z bardziej drobiazgowych, ale o tym później).

Kiedy już w pełni legalnie wyszliśmy z lotniska – zostaliśmy bardzo szybko zidentyfikowani przez pracownika naszego resortu (co nie było zresztą trudne, gdyż okazaliśmy się jedynymi białymi turystami portu lotniczego w to niedzielne przedpołudnie). Wsiedliśmy do kompaktowego vana :) i ruszyliśmy do miejsca pobytu. Przejażdżka zajęła nam około 40 minut, z czego jakieś 15 spędziliśmy na próbach wypłacenia gotówki z tamtejszych bankomatów.

Ważne: warto mieć ze sobą na początek trochę gotówki - bankomaty często bywają nieczynne lub uszkodzone

Jak się dowiedzieliśmy później od mieszkańców – jest to dobro, które w około 50% ma tendencję do bycia uszkodzonym, w związku z tym, dopiero trzecia maszyna zechciała nam przekazać pożądane papierki o wysokich nominałach (jeden złoty to około 17 rupii indyjskich). Po wypchaniu kieszeni byliśmy gotowi na podbój wysp.

Pobyt na wyspiarskiej perełce Indii był obfity we wrażenia oraz gwałtowne zmiany pogody. Nie obyło się również bez nieoczekiwanych zwrotów akcji, które spowodowały, że konieczne było przeorganizowanie siebie oraz swoich, nawet bardzo ogólnie, nakreślonych planów.

Podczas dwutygodniowego pobytu na Andamanach doświadczyliśmy:

  • krokodylej blokady wszystkich okolicznych plaż
  • niebiańsko smacznej hinduskiej kuchni, która urzekła nas już na długo przed podróżą
  • prywatnej resortowej obsługi (wskutek braku innych gości)
  • rowerowych wycieczek w strugach deszczu i grząskim błocie
  • ucieczki przed miejscowymi psami, którym drałujący na rowerach turyści się niezbyt spodobali
  • przemierzania małych odcinków drogi słynnymi rikszami, pośród setek innych uczestników ruchu (rowerów, samochodów osobowych, autobusów, motorów i wszystkich połączeń powyższych) lub względnego bezruchu (krowy)
  • wycieczki na „wulkan” błotny – widok, którego zupełnie się nie spodziewaliśmy ;)
  • tradycyjnego udrapowania kilkumetrowym sari (ja)
  • uczestnictwa w hinduskiej uroczystości religijnej, lokalnej społeczności (Przemek)
  • refleksyjnej wizyty w kolonialnym więzieniu, pełnych śladów brutalnych metod stosowanych wobec indyjskich wojowników walczących o niepodległość swojego kraju…

Wakacje rozpoczęliśmy od pobytu w rejonie Wandoor, który ze względu na kompletną blokadę plaż eksplorowaliśmy dość intensywnie na naszych jednośladach. Stąd też kilkukrotnie udaliśmy się do stolicy – Port Blair (ale to już autobusem, często przepełnionym do granic możliwości, czasem sunących przez absolutną i wszechogarniającą zieleń palm, traw i drzew oraz z akompaniamentem hinduskiej muzyki i intensywnym (ale zyskującym naszą aprobatę) zapachem naturalnych kwiatów przewieszonych w rozmaitych miejscach pojazdu. Przebywając w Wandoor wybraliśmy się na wycieczkę na wyspę Red Skin, należącą do rozległego Mahatma Gandhi National Park, mieliśmy także okazję spojrzeć oko w oko członkom rdzennego plemienia Jarawa (choć z tej wycieczki przywieźliśmy dość mieszane uczucia i ambiwalentne wrażenia, którymi podzielimy się we właściwym wpisie).

Po tygodniu przenieśliśmy się na wyspę Neil Island, gdzie przez 5 dni kciuki bielały nam od zaciskania, a usta szeptały zaklęcia odczyniające lejący się strugami, a częściej wiadrami deszcz. Wbrew aurze, odkrywaliśmy jednak wszystkie możliwe zakątki wyspy (i naprawdę piękne plaże z miękkim, białym piaskiem, za którymi zdążyliśmy się bardzo stęsknić) na rowerach, by na ostatnie 2 dni wrócić do Port Blair – z którego na początku września, pełni wrażeń – wracaliśmy do Polski.

Zapraszamy do kolejnych postów w których zaprezentujemy między innymia propozycje wycieczek po archipelagu, napiszemy jak najlepiej poruszać się po Andamanach, ile kosztują noclegi poza sezonem, czym zachwyca nas hinduska kuchnia, jak poradzić sobie z zamkniętymi plażami oraz jak to jest być jedyną parą białych ludzi na całej wyspie :)